Hipnotyczny „Nitram” wciąga nas w świat tytułowego bohatera, jak w mroczny, dziwny sen, po którym przychodzi szok i gwałtowne przebudzenie. To thriller psychologiczny z domieszką czarnego humoru i szczyptą surrealizmu – ekscentryczne, zwodnicze kino, precyzyjnie zmierzające do mocnego finału. Justin Kurzel, nieustraszony badacz historycznych traum, twórca głośnych „Snowtown”, „Prawdziwej historii gangu Kelly’ego” i „Makbeta”, po raz kolejny udowadnia, że rodzinne problemy, emocjonalne deficyty i dorastanie w samotności to prawdziwie wybuchowa mieszanka.
Bohaterem opartego na faktach „Nitram” jest Martin Bryant, który w kwietniu 1996 roku zastrzelił 35 turystów odpoczywających w wakacyjnym ośrodku na Tasmanii. Opowiadając o największej masakrze w dziejach Australii, reżyser umieszcza przemoc poza ekranem. Z detektywistyczną pasją śledzi za to okoliczności, jakie doprowadziły zagubionego i niestabilnego psychicznie mężczyznę do dnia, w którym legalnie sprzedano mu broń.
Przyprawiający o gęsią skórkę niepokój, który przeszywa film, to w ogromnej mierze zasługa Caleba Landry’ego Jonesa, który za rolę Martina otrzymał w Cannes nagrodę dla najlepszego aktora. Gwiazdor amerykańskiego indie, znany z występów u Jima Jarmuscha, Jordana Peele’a czy Seana Bakera, stworzył w „Nitramie” skomplikowaną, nieuchwytną postać. W Australii, gdzie filmowy powrót do narodowej traumy wzbudził mnóstwo emocji, postać ta wciąż budzi kontrowersje. – Nic dobrego nie wynika z milczenia. – mówił reżyser w jednym z wywiadów. – Za to wspomnienia, nawet te mroczne, mają potężną siłę.